Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

iściewy, leżał i patrzał na to wszystko, pozwolił, sobaka, na ludzką krzywdę!“
Dziwiono się powszechnie, iż Suchar, człowiek zamożny, potrzebujący szczegónej opieki przeciw złodziejom, trzyma przy swej chałupie psa tak obojętnego na dobro gospodarskie. Sołtyska, która z mężem często przesiadywała w karczmie, przypuszczała, że Kwiatek niezawodnie dał się przekupić złodziejom i nie szczekał, ponieważ dostał kawałek chleba.
Słysząc takie sądy rodzicielskie, różni swawolni chłopcy wpadli z biczami na podwórko i chłostali chorego Kwiatka, lub zza płotu rzucali nań kamieniami.
Ta opinja ogółu oddziaływała na chłopa i jego żonę. Gdzie się tylko ruszyła Sucharowa, litowano się nad nią, jako nad okradzioną, a jednocześnie złorzeczono Kwiatkowi. Ona z kolei podburzała męża, mówiąc:
— Oho, skoro ci wyprowadzili wieprzki, to pewnikiem pomyślą o koniach, krowach i o całym dobytku w komorze! Zabiorą wszystko, zabiorą, jak Bóg na niebie!... A cóż na to poradzić? Juści stróża przy domu trzeba mieć innego! Oj, ten Kwiatek psia-jucha, ten darmozjad, do niczego!
Suchar, już tak opanowany przez obawę złodziejów, nie sypiał teraz po nocach, nieustannie budził to żonę, to parobka, krótko