Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
I.
Taki, co psy topi.

Choroba zwaliła z nóg Kubę Nawrota i więcej niż pół roku leżał. Boki sobie odleżał, kwękał, stękał, mruczał, stracił rachubę czasu — święto nie święto. Miał jakieś bolenie: w piersiach grało, czuł żganie, duszność, w krzyżach rwało. Różni ludzie radzili to i owo: pomogło, nie pomogło. Bieda w chałupie aż kwiczała.
Jednego dnia rano chłop słyszy — w kościele wielkie dzwony biją.
— Maryna, komuż to tak dzwonią? — pyta żony.
— Cóż ty nie wiesz? Wielka niedziela, Pan Jezus zmartwychwstał!
— Ooo!... O świecie, o Bogu człek zapomniał.
Dźwignął się, klęknął przy swoim barłogu, mówił pacierz, bił się w piersi: „Boże Ojcze, bądź miłościw grzesznej duszy mojej!“