Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiadają mu, że Matus we wszyćko opływa... (Zamyśla się chwilę).
Trzydzieści i sześć lat przesłużyłem, a tak mię skarz, Panie Boże, jeślim kiedy zrobił koniom tyle krzywdy, co czarnego za pazurem! (Wznosi w górę rękę).
Raz jeno jeden osobliwie na noclegu w austerji, o śtery mile od Warsiawy, wypiłem ja se był nieźle na kuraź: chciałem pokazać, że siła mogę. Licho mię jakieś widać zdurzyło, dosyć że — zamiast wieść na spanie do powozu — wlazłem ja między konie i zacząłem się po omacku na żłób wspinać. Wtenczas mię Dolop łabas za kark zębcami i rznął o ziemię, a nogami począł tratować, ażem do krzty wytrzeźwiał. Setny był koń, jak smok!
Dopiéro kiejem się téż szczęśliwie z ziemi podniósł, jak go hamana nie zamaluję między ślepie raz, drugi, trzeci, — jak nie zacznę prać, grzmocić po gębie i kaj popadło!... No, ale na drugi dzień rano o małom się z żalu nie skręcił, jako kóń precz miał okrutne znaki z tego pobicia.. Ale bo téż zębami przejął mi na wylot obleczenie, a z grzbietu zdarł spory kawał skóry z ciałem. Nic ta nie wadzi, kiej zarosło. Śliczności był kóń. (Znowu się zatacza i szuka butelki).