Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żeby znowu nie było, jak z tą sardynką, miesiąc temu!
— Jest galantynka śliczności, dopiero co ją przynieśli z lodowni! Potem zaś błagalnym głosem przemówił: Tylko, panie profesorze, pokornie proszę nie siadać pod oknem, bo wieje! — Ta prośba, niby z troskliwości, była obliczona jako captatio benevolentiae. — Wódeczkę i przekąski czy tu przynieść, czy się pan profesor pofatyguje do bufetu?... Lepiej przynieść — prawda? Piwka też?...
— Napiję się przy bufecie, tylko wprzód odpocznę trochę... Kufelek piwa — proszę podać!
— Czy w szkle grubem, czy w cienkiem?
— Zawsze w cienkiem!
Brzdączkiewicz poszedł do bufetu i tam się załatwił z wódką. Zapachniały mu marynowane rydze; ale się wstrzymał. Gdy wrócił do stolika swego, zastał tu już nakrycie, chleb pieprz, musztardę, wykałaczki i kufelek piwa.
Tymczasem pan Ferdynand pobiegł do kuchni i tam nalegał na kucharza:
— Panie kuchmistrz, dawać żywo mostki, bo temu staremu marudzie o mało język z gęby nie wyskoczy! Dobry ananas, zdrowie sobie u nas chce kupić za trzydzieści pięć