Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wystosowania adresu powszechnego oburzenia, który należało opatrzyć licznemi podpisami i rozesłać jak największej liczbie osób. Do zredagowania tego adresu powoływano niejakiego Przytyckiego, byłego pedagoga, a obecnie używającego wielkiej powagi, jako właściciel kamienicy.
Zaledwie poruszono tę sprawę, a już powstała opozycja, gdyż niektórzy dowodzili, że ciało pedagogiczne, występujące do boju w pełnym rynsztunku z powodu jakichś tam kotletów, może się okryć śmiesznością. „Żadnego pisania, żadnego rozmazywania na papierze nie trzeba w świat puszczać!“ — wykrzykiwał któryś oponent.
— Nie zapominajcie panowie, że nam chodzi o obronę ideałów, z któremi są związane losy naszej szkoły! — warknął z boku donośnym głosem Brzdączkiewicz.
— Ja najwyraźniej to oświadczyłem, że się nie chcę ujmować za sobą! — rzekł syczącym głosem przełożony. — My tutaj bronimy tylko ogólnych zasad, których obrona istotnie należy do nas, jako wychowawców!...
Dryblaski miał zamiar mówić jeszcze o rozluźnieniu węzłów karności szkolnej, o zdemoralizowaniu uczniów pod wpływem jakiejś niewidzialnej sprężyny, której się jednak domyślać trzeba. Wtem weszli dwaj służący z ta-