Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy oddali pokłon właścicielowi konwiktu.
Dryblaski skromnie pochylił głowę i, jakby stłumionym ze wzruszenia głosem, rzekł:
— Panowie koledzy, przyjmuję te oznaki przychylności, jako wielce mi miłe dowody uznawania wspólnych wychowawczych ideałów naszego zakładu.
I usiadł obok mówcy, któremu te sentymenty przerwały mowę.
— Tylko ideały może on nazywać naszemi wspólnemi — czemuż, niestety, nie dochody? — szepnął cichutko jakiś młody nauczyciel na ucho sąsiadowi. Głupio wygląda cała ta adoracja!...
Niebawem też Brzdączkiewicz przeszedł do trzeciej części swej mowy.
Zaczął od tego, że idea prawdy polega na ujęciu przedmiotowości samej w sobie, że w sądach o każdej rzeczy, a głównie w sądach o bliźnich, obowiązkiem człowieka jest krytyka; skończył zaś na bezwarunkowem potępieniu owego ojca, który napisał do przełożonego list „zuchwały i pomiatający zasadami“. Mówił także o „czarnych duszach, niskich charakterach“, a słuchacze dosyć łatwo mogli zrozumieć, że się to stosuje do innych wychowawców, utrzymujących pensjo-