Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go wyrazu, usiadł i w milczeniu chustką do nosa ocierał spocone czoło.
Teraz powstał Brzdączkiewicz, którego mowa składała się z czterech części. W pierwszej części przekonywał słuchaczów o niezmiernej wartości wychowania, a jednocześnie udowodnił, że na świecie jest bardzo wielu ludzi źle wychowanych, jakkolwiek ich wychowywano. W części drugiej mówiło pracy, o świętości i powadze ideałów, o pożyteczności wynalazków; porównywał dziecko z drzewkiem, które się dopóty daje naginać, dopóki nie zgrubieje; nauczyciela zaś przyrównywał naprzód do ogrodnika, potem — do lekarza. „Atoli stanowisko pedagoga — mówił — i jego zachody mają nieskończenie większą doniosłość, a przeto mozolny ten zawód zasługuje na najwyższe uznanie“. Tu spojrzał wymownie na Dryblaskiego i obaj ci wychowawcy pochylili nieco głowy, jak gdyby sobie wzajemnie składali uszanowanie.
Wielu z obecnych, słuchających mowy profesora z natężoną uwagą, instynktownie naśladowało ten ruch głowy Brzdączkiewicza. Spostrzegł to przełożony i, biorąc mimowolny, naśladowawczy ruch za hołd szacunku, ukłonił się całemu zgromadzeniu. Teraz już chudzi i tłuści, wysocy i niscy, łysi i z czuprynami, w okularach i bez okularów —