Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/006

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

równywającą rozkoszy; nieraz się spocił, zmiatając z talerzy.
„Pod trzema koronami“ na Bielańskiej było także dobrze i tanio, a teraz — Sodoma i Gomora! Westchnął. „Gdzież dzisiaj można zjeść kawałek rzetelnej pieczeni z rożna?“
Był taki ogródek Laszkiewiczowej na Miodowej. Cóż tam za przepyszne kotlety z groszkiem podawali! Proszę sobie wyobrazić i palce lizać!...
— Jestem w domu! Wczoraj, w jakiejś restauracji na Marszałkowskiej, blisko ogrodu Saskiego, jadłem siekane kotlety! Ooo! stąd niedyspozycja! Jak się tu teraz pozbyć takiego balastu? Może należało dzisiaj wypić jeszcze więcej piwa?... To jasne łódzkie — niczego, zostawia w ustach osad, ale pije się gładko.
Wspomnienie ogródka Laszkiewiczowej wywołało w umyśle profesora myśli o kobietach.
— Djabli wiedzą, co myśleć o tej usłudze żeńskiej po restauracjach?... Przychodzisz, mówisz: „Proszę podać kartę“, a ona się do ciebie mizdrzy, wyszczerza zęby.
Będąc uczniem klasy szóstej, kochał się po raz pierwszy w rumianej, pucołowatej panience. Na roraty chadzał, żeby ją zobaczyć; przed domem godzinami nieraz wystawał, byle ją ujrzeć. Zwyczajnie, płochość młodości!