Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/005

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z czarną kawą, no i rewolucja — Sodoma, Gomora!
Przybył do domu, jeszcze nie przestąpił progu, gdy go chwyciła czkawka.
— Odzywa się — pomruknął — ale kwestja, co?...
Spojrzał na zegarek: pięć minut do dwunastej. Miał do poprawienia wypracowania uczniów, jednak ze wstrętem odwrócił wzrok od stu kajetów i powiedział sobie:
— Wyleżę się dzisiaj porządnie!
Zdjął buty, włożył pantofle; następnie z nadzwyczajną flegmą zdejmował z siebie różne części ubrania, jedną po drugiej, i nareszcie wlazł pod kołdrę.
Teraz zdmuchnął świecę, przytulił głowę do poduszki. Nie, nie mógł zasnąć. Ziewał, sapał, postękiwał, przewracał się z boku na bok, a nie zasypiał. Słyszał wyraźnie w brzuchu jakieś szmery: to kruczenie, to znowu jakby przelewanie płynów z naczynia w naczynie; niekiedy coś pisnęło, syknęło. Oprócz tego, majaczył cokolwiek i własne jego życie w obrazach przesuwało mu się przed oczyma.
Niegdyś u Wojcieszkowej na Niecałej jadał zdrowe gospodarskie obiady po dwadzieścia pięć kopiejek, nigdy się nie struł, był zdrów, silny. Wtedy około południa uczuwał apetyt ogromny, a obiady jadał z przyjemnością, wy-