Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten bies, trapiący sny u podejrzliwych,
To słońce, w zdrady patrzące surowo,
Ten zawieszony grom nad podłych głową,
To wszystko, ho, tak, daliby bogowie,
Mogło się zachwiać w tej jednej połowie
Dnia, albo smętnym trupem ledz na tarczy!
O, cicho! Bladość wasza mi wystarczy
Za słowa.
WIESŁAW.  Królu, co ta mowa znaczy?
POPIEL.   To miecz Popiela lepiej wytłumaczy!
Rycerze, patrzcie: to moi stryjowie,
To bracia ojca mego — z wrogiem w zmowie!
JAKSA.   Co? my?
POPIEL.  Bezduszni! Serca wam nie stało,
By Popielowi w oczy spojrzeć śmiało
I miecz nań podnieść, jak nienawiść radzi!
Nie, w borach za mną czekaliście bladzi,
Z sercem złem, z trwogą w piersiach i na twarzy
Bacząc, którędy się dola przeważy?
Teraz łaszeniem witacie zwycięzcę!
Gady! Gdybyście ujrzeli mnie w klęsce,
Bylibyście tu, jak kruki, zlecieli!
WIESŁAW.   Bogdajbyśmy na wiek tu pokamienieli,
Jeśli to prawda!
JAKSA.  Milcz, bracie Wiesławie!
Tu mieczem trzeba końca dojść tej sprawie;
Ja tę obelgę we krwi jego zmażę!
POPIEL.   A ja was, zdrajcy, powywieszać każę!
JAKSA.   (do rycerzy). Męże, świadkami czynię was zniewagi.
Wkrótce się o nią zapyta miecz nagi,
My cię w Kruszwicy znajdziem, zwierzu dziki!

(odchodzą.)

POPIEL.   Co? grożą buntem? A wy, nikczemniki,
Jak pnie stoicie, słysząc o rokoszu?
Miroszu, zbierz mi twój oddział, Miroszu.