Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To mi głów waszych przeklinać nie trzeba
Ręce się moje staną piorunami.
POPIEL.   O, dość — twe słowo zarządza bogami;
Nie kończ, bo spełnią i zniszczą ci syna.
Matko, czy chcecie, by wasza Kalina
Była szczęśliwą?
BOŻENNA.   Ona? moje dziecię!
POPIEL.   Jeśli jest, matko, szczęście na tym świecie,
Ona je będzie mieć.
BOŻENNA.   Moja pieszczota!
POPIEL.   Z jasnego nieba każda gwiazda złota
Jej pozazdrości szczęścia i swobody.
BOŻENNA.   Niech nie zazdrości!
POPIEL.   Matko, rycerz młody,
Ziemowit, Piasta syn, drogi Kalinie.
Patrzcie, rumieniec oblał twarz dziewczynie;
Nie śmie was prosić. Nie brońcie jej szczęścia!
BOŻENNA   (z zdziwieniem.)
Kalinko! czy ty chcesz tego zamęścia?
Nigdyś mi o tem rybko nie mówiła.
(Pokazując Adelę.)
Chyba ta matka szczęściąby broniła
Takiemu dziecku, jak ty. Ja nie wzbronię.
Czemuź ty milczysz? Liczko twoje płonie.
Kalinko, matka twa z kmiecego łanu,
Dla krasy niegdyś poślubiona panu,
Nieraz tęskniła do kmiecej zagrody.
Widziałaś zbrodnie, które rodzą grody,
A w chatach cicho. Ja przy was osiędę,
Będe prząść; czółka dla ciebie tkać będę.
Chceszże być żoną Piastowego syna?
KALINA   (u nóg Bożenny.)
Gdy chcecie, matko, będzie nią Klina.
POPIEL.   O matko, dzięki! syn wasz ocalony.
Dzięki Kalino! Sępie, idź do Brony.