Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Milcząc, Bartłomiej powitał Janusza.
Spojrzeli: obom z ócz mówiła dusza.
Tak chwilkę patrząc, wobec siebie stali,
A potem sobie obaj dłoń podali.
I całe krwawe dni ubiegłych dzieje,
Radość zwycięstwa, stargane nadzieje
I ból znać było w tym jednym uścisku
I w wyrazistym szczerych spojrzeń błysku.
„Cóż babka?“ spytał Bartłomiej po chwili.
Janusz mu odrzekł: „Niech ją Bóg posili!
Jak dziecko stała się nieutulona. —
Ze sąsiadkami w domu moja żona.“
Potem przybyłych wszystkich Bartek witał,
Sadzał i prosił i o wieści pytał.
A gdy zasiedli, on sparł się na trumnie
I raz się wkoło obejrzał tak dumnie,
Jakby świat cały miał pod swoją ręką —
A ten świat białą kończył się trumienką!...
Wtem rzekł Gadowicz: „Idziemy od bramy;
Już, dzięki Bogu, i starostę mamy,
Witaliśmy go setnemi okrzyki.
Ma on ze sobą Nawojowców szyki —
Dzielne, nie takie, jak te szwedzkie zgraje.
Marcowicz właśnie zamek mu oddaje.“

„Ale Suszycki — przerwał jeden z młodzi —
Po mieście teraz jak otruty chodzi.
Chciał do starosty w bramie począć mowę,
Lecz tak od wczoraj jeszcze stracił głowę,
Że tylko gębę, jak gawron, otworzył;
A wtem staroście burmistrz klucze złożył.“

„Florka złapano! — Oleksowicz rzecze —
Ho, już nam teraz ptaszek nie uciecze: —
Przed sąd i pod miecz!“

„Ja także mam sprawę —
Rzekł Pijanowski — i to o niesławę.
Jamański, ja wam męstwa nie odmawiam,
Ale przed sądy wójtowskie was stawiam.