Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I stał się, Basiu, ze mnie cieśla lichy,
I wyciosałem, ot, ten domek cichy...“
Spłakał, serce mu czarną krwią nabrzękło,
Tłukło się dziko o pierś, lecz nie pękło.
Po chwili kredą znak na desce zrobił,
Wziął dłuto i wierzch krzyżem przyozdobił.

Skończył i wieko do trumny przyłożył,
Oglądał; wieko od trumny otworzył
I zatrzymywał wzrok nad każdą fugą,
Potem w głąb trumny wpatrywał się długo.
Wzdrygnął się nagle, oczy zakrył dłonią,
Jakby nad straszną obaczył się tonią;
W duszy pogrzebne zagrały mu dzwony,
I, własną swoją pracą przerażony,
Jęknął: „O Boże — Boże! Już gotowe
Wszystko!“ — I dłońmi mocno ścisnął głowę.

W izbie się potem obejrzał dokoła,
Rękę przycisnął do wrzącego czoła:
„Gdyby krwi śladów na bardzie nie było,
Myślałbym, że to wszystko mi się śniło:
Ten bój — to Basi nieszczęsne skonanie...
Wielkie to dzieło poczęło się, Panie!
I pójdzie dalej, co gromem się stało. —
Ha, w mojej piersi tak strasznie gorzało!...
Teraz? — O! ciche moje serce w sobie.
Cicho tak będzie tam we świeżym grobie,
Kiedy w nim złożą moją Basię biedną;
Ten grób a serce moje — oj, to jedno!“

Wtem Janusz z Jackiem weszli i u proga
Powitał Jacek cieślę w imię Boga;
Nadszedł Gadowicz i patron Szydłowski,
Potem Jameński wszedł i Pijanowski.
Ci dwaj na siebie poglądają wrogo,
Bo sobie uraz zapomnieć nie mogą.
Wszedł Oleksowicz z rynku; — za nim wchodzi
Tłum podhalanów i mieszczańskiej młodzi.