Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Mnie nic“ — wtem dziewczę odrzekło powoli —
„Tylko mnie jakoś dziwnie serce boli,
I w głowie szumi i w oczach mi ciemno...
Ja sama nie wiem, co się dzieje ze mną —
Strasznie mi jakoś teraz na tym świecie!“

„Pieszczotka moja, biedne moje dziecię;
Zlękłaś się!“ — tuląc ją, babka odpowie —
„Bo też wam, Bartku, zawsze strachy w głowie,
Odkąd was znam. Ot, ręką ledwie może wladać,
Tak drży; i trzebaż było opowiadać
To, czego niema, nie było, nie będzie?
Ale wam pilno, więc krew, wojna wszędzie
I na języku. Ptaszko, bądź spokojna!
My, cóż my znaczym? — nas ominie wojna...
Ej, bo już rzućcie to gadanie zdrożne;
Święto, — ot, książki czytajcie nabożne!“
Cieśla stał, zdał się nie słyszeć tej mowy.
Milczał, w dziewczynę utkwił wzrok surowy,
Co biegł aż w duszę; — ona się spłoniła,
Wsparła się ręką o stół, oczy skryła;
On westchnął, smutek rozlał mu się w twarzy,
Zapalił świecznik, usiadł, siedli starzy,
Wziął księgę, czytał z żywotu kapłanów,
Jak święty Jacek odpędził poganów.




SAM NA SAM.

Przeszła godzina — starzy się zdrzemali,
Basia siedziała, Bartek czytał dalej —
Lecz coraz ciszej i często się mieszał,
Stawał i wzrok swój na dziewczynie wieszał;
A potem wiersze pomylone chwytał,
Opuszczał, czasem jedno dwakroć czytał,
A nawet inne wypowiadał słowa.
Czuł to, lecz ogniem płonęła mu głowa,
Serce mu biło gwałtownie: gdy zmylił,
Chciał się poprawić, wzrok ku księdze chylił,
Lecz z księgi biegły nieposłuszne oczy