Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

47
SFINKS.

rękę w obcy kraj, niewdzięczne błogosławiąc dziecię, wyciąga?
— Doktorze! krzyknęła przerażona kasztelanowa, wpatrując się w niego coraz uważniéj. Ja cię znam, ja cię widziałam: ty jesteś...
— Doktor tutejszy, i jako żywo nie znamy się wcale.
— O! to oszaleć potrzeba! biorąc się za głowę zawołała kobieta. Niepojęte! niezbadane!
— Kochaj! powtórzył Fantazus — ojca matkę, siostrę, męża, kogokolwiek, ale kochaj kogoś prócz siebie. Nie miéj się za lepszą od innych dla tego, że ci Bóg dał piękne czarne oczy i czarną jak one duszę.
— To szaleniec jakiś! przerwała obrażona, ale niespokojna Elwira.
— Tak, wszyscy mi to mówią, spokojnie rzekł Fantazus.
— Kto przywiózł tego pana? kto go tu wezwał?
Kasztelanowa chwyciła za dzwonek.
— Wskazali go ludzie jako najlepszego lekarza; myślałem...
— Odwieźć go nazad! zawołała dumnie kobieta.
Doktor w milczeniu się ukłonił; kasztelanowa rzuciła mu trzy dukaty, poglądając nieśmiało w oczy.
— Moja rada warta najmniéj trzydzieści lub — nic! rzekł Fantazus, i zabierał się odchodzić.
Szybko pochwyciła woreczek, i wciskając go w dłoń starego, sama się cofnęła.
— Bądź pan zdrów.
— Bodajbyś była zdrowa! odpowiedział doktor.
Kareta potoczyła się, i Fantazus odjechał, z uśmiechem poglądając na woreczek i dukaty.
Gdy wszedł do pokoju Jagusi, zastał jeszcze Ty-