Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

42
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Pokoiki Jagusi, po dziwacznym salonie Fantazusa, uderzały swą ubogą prostotą. Nic tu nadzwyczajnego nie znalazłeś: krosienka pod oknem, wazoniki na półkach, ale z kwiatami pospolitemi, łóżeczko białe z krzyżem w głowach, poczęte robotki kobiece. Ogromna klatka z gniazdem gołębi, otwarta, zajmowała cały kąt jeden. Nic więcéj.
Powietrze świeże, wonne, wpadało przez okno otwarte od ogrodu; cicho tu było i spokojnie, a wzrok spotykając znajome i miłe przedmioty, przenosił do duszy wrażenie cichéj swobody i niepokalanego dziewictwa. Doktor był tu jakby nie na swojém miejscu: kręcił się i wywijał, zdawał się zmieszany i znudzony. Jego postać tak dobrze harmonizująca z dziwnym sprzętem salonu, tu zupełnie obca, uderzała jak coś fałszywego. Po chwilce widząc, że Jan zagadał się wsparty na oknie z Jagusią, Fantazus wziął pod rękę Tytusa i rzekł:
— Chodźmy do mnie, porzućmy ich samych; ja tu jestem jak okradziony.
Pierwszy raz Mamonicz wchodził na próg mieszkania doktora, równie dziwnie przybranego jak salonik na górze. Drugi pokój za nim będący, drągiem żelaznym stał zaparty, zamknięty ogromną kłódką.
W tym, do którego wchodzili, ogromne biuro tylko, wypchany aligator (jak na starych rycinach), ząb przedpotopowego jakiegoś olbrzyma, wisiały od stropu. Szafy ze słojami, słoikami i całą apteką okrywały ściany; na nich w wielkich naczyniach szklanych potworne mokły zwierzęta i dziwne płody. Krzesło wysokie stało przed biurem, dwa pomniejsze obok.
— Siadajmy, rzekł doktor: to moja pracownia;