Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

375
ONGI.

dziecię blade, śliczne, z którego wpół przymkniętych ustek dobywał się oddech krótki, ciężki, jakby na świecie powietrza tym czystym piersiom zabrakło.
Leżała na białéj poduszce, z włosami jak złote pasmo rozsypanemi po niéj, niby jasnym otoczona nimbem, ze złożenemi na piersiach białemi, cudownych kształtów rączkami, w sukience jasnéj i lekkiéj. Eugeniusz z przestrachem ujrzał na odsłonionéj jéj szyjce jakby koralową przepaskę. Było to znamię takie właśnie, jakie na portrecie kobiety w Mielsztyńcach się znajdowało.
— Bóg — szepnęła wdowa — naznaczył ją piętnem śmierci. On zrządził, by w ten dom wniosła przypomnienie tamtego. Iwo, gdy ją nowonarodzoną wziął na ręce i ujrzał tę pręgę złowrogą, skłonił głowę przed wyrokiem bożym, poddał mu się... ale ten cios był dla niego ostatnim... Życie jego odtąd wlokło się smętném konaniem... Mnie jednéj Bóg przeznaczył, bym przeżyła wszystkich... i jak posąg żywy stała na grobach...
Przebudzona głosem matki, Emilka podniosła główkę, otwarła oczy i uśmiechnęła się... Widok nieznajomego, stojącego z matką u jéj łóżeczka, nie przestraszył jéj... Obie rączki wyciągnęła ku niemu, wiedziona przeczuciem jakiemś cudowném, i zawołała:
— Braciszek!
Eugeniusz przykląkł u łóżka, i dzieci, które się nie widziały nigdy w życiu, z których jedno nawet o istnieniu drugiego nie dowiedziało się aż teraz, radośnie padły sobie w objęcia.
— A! mamo! zawoła Emilka: mnie się to wszystko wyśniło. Widziałam, jak braciszek leciał tu do nas, jak się u czarnego krzyża modlił, a ojciec stał