Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

369
ONGI.

szłość z teraźniejszością, wspomnienia dawne ze swojém życiem. Eugeniusz rozpłakał się sam, słuchając go, tak przez usta starca mówiła miłość miejsca, rodu jego, tradycyi i losów.
Chciał się od niego czegoś prawdziwszego dowiedzieć o nieszczęsnéj ruinie, myślał, że Siemion potrafi go po niéj oprowadzić; ale próżno się spodziewał. Burgrabia nie miał już ani nóg, ani oczu, ani pamięci. Jedno tylko utkwiło w jego umyśle i sercu: to wygnanie go przez Federa, na którego wzywał pomsty Niebios, jako na świętokradcę i rabusia.
Zaranek przewidywał, że obejrzenie szczegółowe zamku i obliczenie strat niepowetowanych, może znacznie jeszcze pogorszyć stan zdrowia Eugeniusza, i tak już zatrważający; ale nie można go było od tego żadną miarą powstrzymać. Z energią i wymuszonym uśmiechem zabrał się na przejście komnat, mówiąc do przyjaciela, który podawał mu rękę:
— Nie lękaj się, gorzéj mi nie będzie niż jest, a muszę widzieć oczyma skutki mojego niedbalstwa, méj winy... Niech to będzie moją karą... Zasłużyłem na nią... Chodźmy!...
W żywéj pamięci miał jeszcze Eugeniusz stan zamku, gdy go opuszczał. Strasznie wydała mu się pustka ta, jakby całym wiekiem od przeszłości bardzo jeszcze niedawnéj odległa. W pokoju ojca ukląkł się pomodlić. Papiery ręką jego powiązane leżały na ziemi; pozbierał je i poskładał na stole.
— Daremne jest staranie ludzkie — odezwał się do Zaranka — aby utrzymać to, co Bóg skazał na zniszczenie. I my, i pamiątki nasze w proch pójść musimy...