Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

27
SFINKS.

— Nie! nie! nie! Powiedziałem owszem, że do pracy za słaby jestem jeszcze; namówiłem ją na popiersie.
— Tak! a mnie chcesz na ogień jéj oczu wystawić?
— Przestrzeżony, pomścisz się za mnie.
— Któż wie, czy siłę mieć będę!
— Tytusie mój! dla mnie! uczyń to dla mnie! Zezwól, idź, a gdy cię ta syrena wzrokiem ścigać będzie, oddaj jéj za wejrzenie wejrzeniem, ale zimném i zdziwioném. Niech się wściecze bezsilna. O! jeszcze mnie bolą rany.
— Tak! kochasz ją jeszcze.
— Nie, ale pragnę się pomścić.
— To zawsze miłość po trosze.
— Uczyniszże dla mnie, o co błagam?
— Nie wiem; nie widzę potrzeby iść naprzeciw niebezpieczeństwu, gdy nic do tego nie zmusza.
— Dla mnie, Tytusie!
— Ona mnie pewnie wzrokiem ściskać nie będzie, a darmo pracować...
— Darmo! darmo! któż ci to mówi! Pewien jestem, że wynagrodzą wspaniałe.
— O! nie o to mi chodzi.
Po długich rozprawach, Tytus dał się wreszcie namówić. Ubrany skromnie, ale starannie, w parę godzin stawił się do pałacu z miną zimną, odważną i pewną siebie. Kasztelanowa przyjęła go, wdzięcząc się, uśmiechając, rozpytując, ale nie potrafiła rozmarszczyć stoika. Po półgodzinnéj rozmowie, Mamonicz odszedł ją prawie gniewną.
W godzinę potém przyniesiono glinę i to niewdzięczne rusztowańko, które się używa do modelowania małych statuetek i popiersi.