Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

285
ONGI.

Brew tak marszczył jak on — mówił krótko, stanowczo — był prawdziwym Spytkiem, tak, że prawie się go ulękła.
Łagodnym głosem wykazała mu jego lekkomyślność, przypomniała jak się bez przyczyny i bez jéj wiedzy pokochał w tym nieznajomym, jak teraz nagle się odstręczył, — oboje uznając za pośpieszne. Eugeniusz przyjął uwagę matki z pokorą, ale na twarzy jego znać było, że pozostaje przy swém zdaniu i uczuciu.
Nazajutrz z południa zaproszony kasztelanic przyjechał. Młody chłopak przyjął go grzecznie, ale z widocznym chłodem, a wprowadzając do sali, rzekł:
— Widzę, że pan i dziś z ciekawością oglądasz nasze pamiątki rodzinne. W istocie, warte są one widzenia i poszanowania. Gdybyśmy wierzyli, że nic się nie dzieje bez przyczyny, że nic nie trwa bez zasługi i nie ginie bez winy, musiałbym wnioskować, że rodzina Spytków ma swe zasługi.
Była to dumna, dziecinna odpowiedź na ową lekcyę w grobowéj kaplicy. Kasztelanic bystro, z góry spojrzał na młodego chłopaka, i odparł z uśmiechem ironicznym:
— Niezawodnie, tych jéj nie zaprzeczam.
Tém obojętném słowem zamknął mu usta, ruszył ramionami i więcéj się już do niego z rozmową nie zwracał.
W sali czekała na nich Spytkowa, a po twarzy jéj, zawsze pogodnéj i równie surowéj, nie było można poznać, że przybyły uczynił na niéj jakiekolwiek wrażenie. Przywitała go zimno, była panią siebie, wydawała się nawet od ostatniéj rozmowy ostygłą i zobojętniałą. Zdaje się, że umyślnie kazano podać pod-