Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

267
ONGI.

Gdy tu tak się skończyła rozmowa, w pokoju pana Spytka ks. de Bury, chcąc jak najtrafniéj pochwalić się postępami wychowańca, pojętemi wedle swych zasad, każdym rysem, każdém słowem raził ojca, który bladł, czerwieniał, nie śmiał się jeszcze sprzeczać, ale przekonywał się coraz bardziéj, iż wychowanie syna było chybione, że człowiek, któremu je powierzono, niewtajemniczony, pełen wiary w siebie, poprowadził je koleją wieku, do którego należał, i kraju, którego był dzieckiem. Nie czas już było walczyć, cofać się, gniewać; potrzeba było kielich goryczy, najcięższy w życiu, wypić do dna, nie zmrużywszy oka, nie jęknąwszy nawet. Stało się.
Blady pan Spytek, z załamanemi rękami, słuchał milczący świegotliwego opowiadania, a oblicze jego tak straszna jakaś nagle napiętnowała boleść, że wchodząca po półgodzinnéj niebytności żona, przelękła się na widok jego, nie śmiejąc jednak dać poznać po sobie, że to widziała... bo nie wolno jéj było pytać. Siedziała milcząca. Eugenek tylko pobiegł do ojca, chwając araba, którego wyściskał i na którego już siąść pragnął...
Na skinienie Spytka, który widocznie cierpiał bardzo, pani Brygida wywiodła ks. de Bury i syna. Gdy drzwi się zamknęły, stary pochwycił się za krzesło, nogi pod nim drżały; wziął się za czoło palące, a potém powlókł do klęcznika i padł na kolana.
— Stań się wola Twoja, Panie! zawołał. Widzę zgubę rodziny w tém dziecięciu... Chciałem je uczynić czujnym pracownikiem w Twéj winnicy, pokutującym za ojców winy, abyś się nad krwią naszą ulitował — nie zdołałem! Wszystko w mych rękach przeistoczyło się, skarlało jak ja, znędzniało... Nieuniknione prze-