Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

263
ONGI.

Gdy weszli do pokoju ojca, a dziecię rzuciło mu się na szyję, nie jak po polsku wypadało, do nóg, gdy po za chłopakiem ukazał się ufryzowany, młody, uśmiechający się księżyna, stary pan Mielsztyniec zadrżał. W jednéj chwili pojął, poczuł, że stracone było wszystko, że syn jego tym nie będzie, kim on go mieć chciał. Był dobrym fizyognomistą i sędzią ludzi, nie mógł się na tém nie poznać. Zbladł p. Spytek, zadrżał, ręce jego objęły syna... ucałował go w czoło, ale łza, która się na czoło dziecka stoczyła, już go opłakiwała. Druga jeszcze okoliczność uderzyła go nieprzyjemnie: Eugenek, który od przeszłego roku powinien był wyrosnąć, nie zdał mu się ani odrobinę wyższym. Ojciec poczuł w objęciach, że dziecię nie urosło, że rosnąć od roku przestało... że było niższe od niego... trwało więc nad rodem jego przeklęctwo...
Ale oba te nieprzyjemne wrażenia pokrył siłą woli, uśmiechnął się i wrócił do układnego Francuza, który przygotowany komplement deklamował z odwagą i przytomnością umysłu niezachwianą. W téj oracyi, subtelnie madrygałowym sposobem przysmażonéj, zręcznéj, wytwornéj a czczéj, była mowa o wielkich przeznaczeniach potomka znakomitéj rodziny, o owocach pracy, o darach natury i t. p., i t. p.
Spytek połknął to grzecznie, a patrzał na syna tylko, na którym też i oczy matki spoczywały z gorącą ciekawością... Rozmowa w pierwszych chwilach roztaczać się poczęła powolnie, obojętnemi zapytaniami, odpowiedziami, ogólnikami, które zawsze stanowią preludya zbliżenia się nieznajomych.
Jeden Eugenek, pieszczone dziecko i wychowanek natury po trosze, który ani się hamować nie widział potrzeby, ani żywości swéj i wesołości studenckiéj