Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

264
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

ukracać, po chwilce spoczynku ruszył się żwawy, swawolny, niecierpliwy, budząc wszystkich zapytaniami, i okazując, że niczyjéj powagi za wyższą nad potęgę swéj młodości nie uznaje. Tknęło to Spytka, nawykłego do wielkiéj w domu karności..., ale przy obcym nie śmiał się odezwać.
Chłopak był całkiem Francuzik, przez najemników wychowany i do panowania im przywykły. Ani wejrzenia matki, ani uwagi ciche księdza, ani smutne milczenie ojca, nie mogło weselu jego, roztrzepaniu, żywości położyć pewnych granic...
Ciche pokoje zamkowe, w których od dawna wesoły śmiech się nie rozlegał, po raz pierwszy od lat wielu posłyszały odgłosy wiosenne téj radości, co nie wie z czego wyrasta, dla czego jest, a czuje się na świecie potrzebną ludziom i sobie. Tylko w sercu starego Spytka ten śmiech dziecka odbił się jak okropna wróżba ciężkich boleści, któremi się musiał opłacić; ścisnęło mu się serce na myśl, że Eugenek ani przeczuwa ciężarów swéj doli. Matka także to na ojca, to na niego patrzała smutnie zdziwiona.
Dziecko w jednéj chwili uścisnąwszy ojca, potém ucałowawszy mu nogi, pobiegło do matki, aby jéj nie być zaległém w pieszczotach; z ciekawością przemyszkowało kątki wszystkie, zajrzało gdzie tylko mogło, wdrapało się do okna, powąchało stare księgi ojcowskie, i jużby się było chciało wyrwać na swobodę, aby księdzu swemu pokazać cały zamek... opowiedzieć co niegdyś tu od sług słyszało... polatać...
A jednakże ten trzpiot tak swawolny, miał mimo fizyognomii swéj dziecięcéj lat szesnaście przeszło; ale pieszczoty czyniły go w pewnych względach jeszcze tak młodocianym roztrzepańcem.