Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

261
ONGI.

Spytek, ile razy syn powracał mu latem do domu na parę miesięcy, niespokojném okiem badał rozwijanie się téj jedynéj rodu swojego gałązki. Dopóki był młodszym Eugeniusz, łudził się i cieszył postępami, swobodą, weselem... ale od lat kilku już radość tę zastąpił niepokój, choć ukrywany, jednak widoczny. Zmieniono dwóch nauczycieli z kolei, starano się księdza, w ogóle dostrzegł ojciec, że dziecię obce jest domowi, rodzinie. To go przerażało. Eugeniusz każdego roku powracał mu jakiś coraz dziwniéj obcy, coraz mniéj rozumiejący dom własny, coraz nim bardziéj znudzony, uśmiechający się widoczniéj z jego majestatycznéj ciszy. Unikając może jakiegoś wymarzonego niebezpieczeństwa, zarażenia go zbytnio pewnemi tradycyami, któreby życie zatruć i obawą natchnąć mogły, nastręczono większe daleko, czyniąc z niego istotę bez związków z tym światem, w którym jednak żyć musiał i dźwigać jego obowiązki.
Stosunek ojca do syna i matki do jedynego dziecka był zaprawdę dziwny; nie brakło w nim oznak miłości i najczulszego przywiązania dowodów, a jednakże zdawało się, że serce z nich wyjęto.
Pieszczono to dziecię, ale szczerszém słowem nikt do niego nie przemówił... Ojciec nie umiał czy nie mógł, matka jakby się lękała. Oczyma śledziła Eugenka, podziwiała go, lecz obawiała się do niego przystąpić. Władał nim ten, któremu rodzice przekazali całą swą moc nad nim i prawo, — miły, słodki, dowcipny i rozumny ksiądz de Bury, ale wedle teoryi, nie wedle serca.
Jeżeli zamiarem było zawczasu ten niebezpieczny organ życia w nim zniszczyć i nieczynnością ostudzić, można rzec, że się wychowanie doskonale udało: Eu-