Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

212
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

budowie. Chód jego, choć ostrożny i cichy, rozlegał się dziwnie po gmachu, a wśród uroczystego milczenia, samemu przybyszowi odgłos jego własnych kroków złowrogo jakoś i niemiłosiernie brzmiał w uchu.
Stał już nareszcie u drzwi, za któremi jakąś straż znaleźć się spodziewał; uchylił je powoli i ujrzał w istocie, na wygodném krześle z poręczami, przed stołem siedzącego staruszka, którego łysina trochą włosów jak puszek siwy miękkich otoczona, świeciła jakby wypolerowana kość słoniowa. Starzec ów miał na sobie liberyę, w ręku trzymał książkę dużą i czytał z niéj przez okulary półgłosem litanię. Twarz jego łagodna była i uspokojona. Z razu usłyszawszy otwierające się drzwi i snadź wcale nie spodziewając się obcego, nie podniósł oczu nawet, tak był w nabożeństwie swém zatopiony. Repeszko widząc to, jako był człek bardzo pobożny, a poczuwający się do obowiązku uczestniczenia we wszelakiém trafiającém się nabożeństwie, gdy i odchrząkiwanie i lekkie szurganie nogami nic nie pomagało, począł powoli odpowiadać: „Módl się za nami!”
Usłyszawszy to, starzec podniósł głowę dosyć obojętnie, a zobaczywszy nieznajomego, lekko ją skłonił, ale litanię odmawiał daléj i doszli tak do końca. Dopiero po antyfonie, okulary złożywszy do środka książki, staruszek powstał powoli i zbliżył się się milcząco do Nikodema, który mu się powtórnie a nader uprzejmie uśmiechając kłaniał.
— Chciałbym mieć szczęście — ozwał się Repeszko — widzenia się z panem domu.
Służący się uśmiechnął, lekko ruszając ramionami.
— Godność pańska?