Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

213
ONGI.

— Repeszko Nikodem, sąsiad jegomości ze Studzienicy, z uszanowaniem, a trochę w interesie.
— Hm! hm! rzekł stary kręcąc głową, i dobył grubego srebrnego zegarka, który miał u pasa za kontuszem, popatrzał nań uważnie, a potém znów namyślać się począł.
— Godzina jedenasta — rzekł — dochodzi za minut kilka. Nie wiem! nie wiem! Wszakże pójdę, oznajmię i zapytam, a waszmość pan raczy się tymczasem tu w sali zatrzymać i spocząć.
To mówiąc, drzwi mu otworzył do obszernéj komnaty pustéj, cichéj, ale bardzo wspaniałéj.
Była ona cała w drewniane okładziny biało ze złotem lakierowane przybrana, nadedrzwiami tylko malowaniami staremi przyozdobiona. Na jedném z nich wchodząc dostrzegł p. Nikodem godła znikomości ludzkiéj, z napisami: Mors ultima linea rerum. W ścianach naprzeciwko dwóch wielkich weneckich zwierciadeł, dwa były szczególne wizerunki, równie jak owe nadedrzwiami niewesołe. Wystawiały one: mężczyznę we zbroi, leżącego na katafalku ostawionym świecami, z godłem w górze: Credo videre bona in terra viventium — oraz kobietę również w trumnie spoczywającą, z krzyżykiem w ręku, a po nad nią na wstędze: Miserere mei Deus, secundum magnam misericordiam Tuam.
W pośrodku pomiędzy dwoma temi portretami grobowemi, któreby przyzwoiciéj w katakumbach niż w salonie zawieszone być mogły, w ramach czarnych był obraz wystawiający młodą panią lub pannę, w czarnych szatach, z różą w ręką. Twarz jéj nadzwyczajnéj piękności, artysta z wielkim odwzorował talentem, możnaby rzec z rozmiłowaniem się w niéj.