Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

203
ONGI.

wszech miar szanowni państwo Spytkowie, jedni tego na całym świecie używać mają przywileju, iż o nich nikomu mówić nie ma być wolno? Nie pochlebiam sobie, że mam rozum najbystrzejszy, wszakże najpośledniejszym z ludzi też nie jestem... a wszelako tego nie rozumiem.
Ksiądz także karty położył, na ręku się oparł, i jakby głosu w piersi zabrakło, rzekł z cicha:
— Kochany panie... dałbyś bo téj chciwości pokój... Ot powiem ci lepiéj dykteryjkę...
— Powiedz, ojcze, dykteryjkę; słucham z największą uwagą, proszę... Człek się całe życie uczy i rozumu nabierać pragnie, a od kogoż nabierze, jeśli nie od świątobliwych jak wy i siwizną przez Boga za przykładne życie błogosławionych?
Dawszy mu się wygadać z temi słodyczami, bez których nigdy się nic u Repeszki nie obeszło, ksiądz podparł się na łokciu i począł w ten sposób:
— Było to lat kilkadziesiąt temu. Jam naówczas był wikaryuszem w Lublinie przy kościele Św. Michała, bo wypadek, który wam opowiem, jest prawdziwy. Z dawna tam chodziły o tém pogadanki, iż około onego pnia dębowego, na którym wielki ołtarz był założony, fundator kościoła skarb wielki zakopać kazał, aby w jakiéj ostatecznéj domu bożego potrzebie znaleziony, mógł mu służyć na podtrzymanie i ozdobę.
Otoż choć ów skarb na kościół był przeznaczony, jak podanie głosiło, nie spało łakomstwo, ażeby go sobie przywłaszczyć, i ten a ów dłubali a świdrowali około pnia i ołtarza, a nuż nań trafią. A jak to ludzie w potrzebie sobie wszystko wykrętnie tłómaczyć umieją, powiadali tedy sobie: „Jeśli skarb się dostanie duchownemu, toć kościołowi, bo duchowny do kościoła