Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

11
SFINKS.

wnijść w samo słońce i tam spoczywać przez resztę wieczności.
Tym podobne praw i brednie.
Niektórzy się z niego w oczy śmieją, inni obawiając się drwią gdy go nie ma, ale słuchają z usty otwartemi gdy się z nim spotkają. Poważny, seryo, w potocznych sprawach ma przytomność wielką, przebiegłość i znajomość ludzi niezrównaną. Spojrzy i wie już coś za człowiek. Niekiedy zda się to cudowném, tak czyta w sercu, tak myśli, sprężyny czynności i całą przeszłość twoją zgaduje. Pytany jak się to dzieje, odpowiada po swojemu:
— „Byłem w nim, lub byłem nim (nie wiem jak).”
Jedni drwią z tego i szydzą, choć często ich niedowiarstwo wstydem okrywa; drudzy uważają go za rodzaj natchnionego proroka i wierzą w niego nie pojmując. To pewna, że czy przeszłość czy przyszłość ci objawia, o ile wiem, nigdy się nie omylił. Ma widać więcéj jednym od nas zmysłem, organizacyę szczególną, niepojętą, która mu dozwala wcielać się w każdego, we wszystko, zresztą nie wiem.
— Malujesz mi go dziwnym i strasznym, zawołał Jan. Jagusia jego córką! Jagusia!!
— To ci, zdaje mi się, bynajmniéj nie przeszkadza kochać Jagusi. Ona, jak widzisz, czule pamiętała o tobie. Kto wie, z nią może byłbyś szczęśliwy? Zapomnij téj niegodziwéj zalotnicy, zapomnij: Jagusia, to lata szczęśliwe młodości...
Właśnie tych słów domawiał Tytus, gdy powóz ciemny ich mijał. Z niego twarz kasztelanowéj wyjrzała, i wzrok znany przeszył na wskroś Jana. Zachwiał się i uderzony zasłonił oczy.