Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

67
SFINKS.

swoją po pijanemu zabił z powodu jakichś nieforemnych podejrzeń. Ojciec nieraz okrutnie i najniewinniéj pierwszą swoją łomotał. Stryj skaleczył srodze komissarza, który się zbyt przysuwał do jego Teklusi.
— Bądź sobie zazdrosny jak chcesz! rzekł markotnie pan Tomasz, odgadłszy do czego to zmierzało. Co mi tam do tego, że wy jesteście zazdrośni!
I odszedł, z ukosa spoglądając na Bartka. Wieczorem odbyły się zaręczyny, suto i huczno obchodzone. Panna Weronika złośliwém wejrzeniem mierzyła Frankę, zawsze dumną i milczącą, Żmujdżina na pozór oddającego się wesołości, i brata, który szeptał coś do ucha raz w raz dziewczęciu. Tomasz zachował się zresztą bardzo przyzwoicie, a postrzegłszy, że Rugpiutis szepty jego uważa, z podełba już potém tylko rzucał niekiedy okiem ku pięknéj czarnobrewie, jakby mówił w duchu:
— Co się odwlecze, to nie uciecze!
Stara panna zdawała się być doskonale o wszystkich prawdopodobnych skutkach tego związku oświeconą; znać to było z jéj miny szyderskiéj i błyszczących oczek. Bartek ciągłe udawał największe zaufanie i uszczęśliwienie niczém niezmącone, śladu niepokoju i podejrzliwości nie pokazał po sobie. Franka czerwona była jak wiśnia, onieśmielona, ale dumna jak zawsze i nieprzystępna. Ludzie dworscy chychotali, wskazując palcami to ją, to pana, to Bartka, widzącego wszystko, nawet szyderstwo, ale grającego ślepotę umyślną. Hulanka i tańce przeciągnęły się długo w noc; narzeczony nie spuszczał oka z Franki; gdy się rozeszli, czekał aż p. Tomasz do siebie pójdzie, i położył się dopiero spocząć w krzaku bzów pod oknami panieńskiego pokoju.