Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

39
SFINKS.

— Nie wiem, ale gdybyś pan robił całą gębą po pańsku i chciał, żeby potrwało, trzebaby koniecznie. W każdym porządnym dworze nieinaczéj.
— Frant, stręczysz mi się na robotę.
— Cha! cha! ja! zawołał śmiejąc się Bartek z dość dobrze udaném podziwieniem. Właśnie wielmożny pan trafiłeś. Gdybyś mnie pan jak prosił i przepłacał, czasu nie mam, zamówiony jestem do Zaciszek.
A w Zaciszkach mieszkał główny nieprzyjaciel ex-ekonoma, stary kawaler, któremu darować nie mógł obywatel świeżéj kreacyi jakiegoś wykrzykniku obelżywego, wyrzeczonego z powodu projektu starania się o jego siostrę.
— Zgodzono mnie malować cały dwór na de novo i wcale po pańsku, dodał Bartek. Ten sobie nie żałuje.
— Hm! ten szerepetka z Zaciszek! rzekł przez zęby szlachcic — doprawdy?
— Wziąłem nawet bargeld dwa złote zadatku, mówił Zmujdzin; muszę pośpieszać na noc tam koniecznie, przyrzekłem być dzisiaj. Dobranoc wielmożnemu panu!
— Poczekaj-no bo, poczekaj! zawołał ex-ekonom. A jakim tam kolorem będziecie malowali?
— Już to oni nie żałują! Honeste! Biało! biało! odparł Bartek. Blejwasem calusieńki dom, blejwasem, a tylko od tyłu czerwono. A co mają płacić temu partole, temu partaczowi pijanicy z miasteczka, u którego zawsze farba pęka i osypuje się, a taki drogi? Zgodzili mnie. Ja niewiele wymagam. Dobranoc wielmożnemu panu! muszę pośpieszać, spóźnię się.
— Czekaj-no! sam widzisz, że już późno... przecedził przez zęby niewyraźnie szlachcic, zastanawiając