Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

257
SFINKS.

— Tak, utopiła się w Tybrze... dość zimno na pozór rzekł sir Artur.
— Kiedy?
— O! blizko tydzień już temu. Nie wiecie, per Baccho! nie wiecie! wy! a to pociesznie! Cospetto! nie wiecie! przecięż wam zapisała piękne dobra w staréj merry England.
— Ona! mnie!
— A tak! czytajcie, siadając rzekł sir Artur. Czytajcie-no tylko; dowiecie się powoli wszystkiego... Cóż to za ciupka! mówił do siebie. Jak trudno mi was wyszukać było!
Ale Jan pogrążony w boleści nieprzytomnéj, która zdaje się na chwilę odbierać człowiekowi uczucie nawet jego osobistości i mąci wszystkie myśli, leżał na posłaniu zbladły, z zaciętemi usty, omdlał.
Sir Artur dość niezręcznie zlał mu twarz zimną wodą, i potrząsając go za rękę, rzekł:
— Panie artysto! obudź się. Lepiéj było nieco wprzódy mieć trochę więcéj uczucia. Mamy z sobą do pomówienia.
Jan otworzył oczy, zawołał:
— Umarła! dla mnie!... i gorzko płakać począł.
— Tak, umarła dla was — zawsze na pozór zimno mówił sir Artur — zapisując wam piękne majętności odziedziczone po matce i ciotce. To dobrze; ale kto mi za jéj śmierć odpowie? Miałem jedną tylko siostrę, i kochałem ją szczerze. Tak! kochałem ją choć po cichu i tajemnie, jak się kocha jedyną istotę, co nas obchodzi na ziemi. Ona mnie wiązała z Anglią. Teraz nie mam nikogo. Jeden z nas musi paść — dodał wskazując na pudełko, — będziemy się strzelali. Tak, będziemy strzelali się na śmierć.