Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

123
SFINKS.

miaka miał wprowadzić Jana. Dom Włocha składał się z niego, z żony, trojga dzieci niedorosłych, trzech sług kobiet, jednego służącego i chłopaka wyrostka. Uczniowie nieliczni naówczas, byli eksterni. A gdy żona, dzieci, sługi bez litości trwonili pracę Włocha i rozsypywali ją marnotrawnie, on jeden w sukni łatanéj, nie miał często grosza na własną potrzebę, ani sposobu zarobić go sobie, bo żona zabierała wcześnie wszystko do siebie i godziny mu rachowała.
— To biedne dziecko opuszczone — mówił cicho Wawrzyniec malarzowi — ma ochotę, wyszedłby może na artystę, ale opiekun, który mu pomagał, oddawał go na naukę, umarł. Nie ma się gdzie podziać. Gdybyście go przyjąć chcieli...
— Gdybym mógł! westchnął malarz. Ale sami widzicie: moja dobra żona, moja kochana Maryetta, tak zawsze biedna, chora i chorobą znękana, zniecierpliwiona, tak nie lubi obcych, tak...
— Możeby się przecię zgodziła. Jan mógłby wam trochę posługiwać, a poduczywszy się czegoś, pomagać.
— O! to nieprędko, rzekł malarz łagodnie. Ale poczekaj Lorenzo, pójdę ja do niéj, poradzę się z kochaną Maryettą.
I chwilkę się zastanowiwszy, jakby dla zebrania myśli, odważnie potém postąpił ku drzwiom, za któremi wrzał i buchał to piskliwy, to groźny głos ukochanéj Maryetty.
— Czego to? zawołała kobieta zaledwie okryta narzuconą suknią kosztowną, ale poszarpaną, z włosami rozpuszczonemi, z twarzą zaperzoną. Zawsze te twoje nieznośne dzieciska naprzykrzają się mojemu Michasiowi; patrz, musiałam je obić.