Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

122
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

upokarzał niewypowiedzianie, niczém niewynagradzany. Ona miała w ręku wszystko, ona była panią samowładną. Nie kochając męża i ojca swych dzieci (mieli bowiem dwoje oprócz pierwszego, naturalnie ulubionego od Maryi nad inne), pomiatała nim jak cichym a nieznośnym sługą, którego powolności jesteśmy pewni. Najmniejszy brak w domu wyrzucała mu gniewliwie jak zbrodnię. Dwoje tych aniołków, które się późniéj urodziły, biła, popychała, znęcała się nad niemi jak nad nieswojemi dziećmi; a biedny Batrani musiał w kątku tylko ze łzami je ściskać, bo mu wyrzucała za każdém otwartém okazaniem dla nich czułości, że jéj ulubieńca nie cierpi, a tém ją w oczach całego świata obwinia. Kiedy spłakane młodsze dzieciny szły do kolan ojca, musiał je gdzieś w kątek uprowadzać, aby otrzeć ich łzy, pocieszyć je i nacieszyć się niemi. Starszy, żywy obraz matki, piękny jak aniołek Albana, zły jak żmijka, pędzał młodsze biczem, pędzał ojca mniemanego, znęcał się nad sługami i uczył się wcześnie nie mieć serca. Rodzice Maryi pomarli wkrótce, zostawując jéj w spuściźnie lichy i odłużony domek tylko na Zarzeczu, który, jak o wspomnienie lat młodości i kochanka, kazała okupić malarzowi żona. On posłuszny zabijał się, pracując na to. Tymczasem stroje Maryetty, życie jéj wrzawliwe, pożerało powoli co on zapracowywał.
Sechł biedny i szalał w nieustannéj pracy, ale się nie skarżył — patrzał w oczy Maryetty. Jeśli cudem, litością, rachubą Maryetta mu się uśmiechnęła, Batrani gotów był w ogień skoczyć, duszę dla niéj zaprzedać. Ten uśmiech długie lata oczekiwań, łajań, gniewów, nagradzał chwilą jedną.
Takim był malarz, do którego Wawrzyniec Sze-