Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ten młokos, że lichym jestem statystą. Elżbieto! — pójdź Elżbieto, bom w utrapieniu strasznem.
Wołał tak, otworzywszy drzwi, które był starannie zamknął przed Korybutem.
— Co ci się stało?
— Zdradziłem się przed królem. Opowiedziałem, żeśmy brali ślub po husycku. Rzucił mi w twarz, że dwom panom służyć nie można. Pytał, czym się spowiadał z tego przed biskupem — gdy w tem wszedł straszny Zbigniew i wymógł na królu, że posłom kazał natychmiast wyjeżdżać z miasta.
— Przecież wiem o tem wszystkiem od Dobrogosta
— Ty już wiesz, kobieto?
— Miałeś tu gościa. Nie chciałem ci przeszkadzać. Kto to był?
— Książę Korybut.
— I tyś mnie nie zawołał? Chciał mnie pytać pewno, czy nie mam dlań jakiego słówka od księżniczki Jadwigi.
— Księżniczki Jadwigi? Cóż jemu do niej?
— Kochają się.
— Kochają się — powtórzył machinalnie mistrz Marcin, uderzając się znów w czoło — ale po chwili zaczął się śmiać, ałe śmiał się tak gwałtownie, że Elżbieta prawie ze strachem nań patrzała.
— Czego się śmiejesz?