Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sprawa husycka nie zatrważała go. Wiedział bardzo dobrze, że Jagiełło, choćby chciał w duszy, ręki doń nie przyłoży, bo on mu nie pozwoli. Lękał się tylko o Witolda, bo nie mógł przewidzieć, jaki plan co do Czechów chytry książę ukrywa w myśli. Co do szlachty, znał dobrze jej zapalną a nietrwałą naturę, wiedział, że te ogniste animusze panów, co się do husytyzmu garną, spłoną niedługo jak snopy słomy i obliczył, że wcześniej czy później łeb heretyckiej hydrze zetrze.
Spokojny więc o przyszłość ten średniowieczny mąż stanu załatwiał petentów, których napływ do jego domu był coraz większy w miarę, jak król ku starości zwalał wszystko na jego głowę.
Właśnie rozpatrywał sprawy kapituły krakowskiej, będącej w zatargach z dzierżawcami myta, których płacić nie chcieli, gdy wpadł zdyszany kleryk.
— Co się tam stało, Adalbercie?
— Posłowie czescy wjechali do Krakowa i zaproszeni zostali do stołu biskupiego.
Gdyby był grom uderzył w tej chwili, nie wywołałby takiego wrażenia.
Ksiądz wypuścił z rąk pióro, otworzył szeroko oczy, patrzał tak chwilę na przybyłego, potem podszedł ku niemu, położył obie dłonie na jego ramionach i krzyknął: