Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wało się tak dobrze w dworach szlacheckich, jak i w pańskich zamkach. Cała plejada husyckich panów jak Spytek, Dziersław, Puchała, Abram ze Zbąszyna, Jakób Przekora, Władko z Domobarza, Siestrzeniec werbowała zaciężnych, garnęła stronników. Korybut objeżdżał zamki i dwory, przyjmowany jak król. Płonęły dobra duchowne. Napadano klasztory i zamki stronników biskupich. Istny sądny dzień nastał.
Dekret banicyi na Korybuta i konfiskata jego księstw na Litwie, rozżarzyła większy jeszcze ogień.
— Oto stryjaszkowie zajrzą korony młodemu księciu! — krzyczano głośno prawie na ucho królowi. — Nie chcemy nic słyszeć o Krzyżakach! Kto wywołał tę wojnę, niech ją prowadzi! Gdy pobijem Zygmunta w Czechach, pójdziemy z Husytami na Krzyżaków!
Tymczasem rabunki, pożoga duchownego dobytku szerzyły się straszliwie.
Korybut, nim pociągnął z siłą dziesięciotysięczną do Pragi na swoje królestwo, zapukał do celi ojca Mikołaja, Żelaznej Głowy w Tyńcu.
Starzec pochylił się bardzo, choć nie tak dawno żegnał Korybuta. Troski snać przybiły go do ziemi.
Na powitanie gorące księcia, chłodno podał dłoń, i posadził na twardym zydlu.
— Nim wrócę tam, gdzie mnie obowiązek