Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Korybut jak gdyby zmężniał, spotężniał i urósł od paru dni, gdy go powołano do czynu. Siestrzeniec bystrym okiem dopatrzył tę przemianę w młodzieńcu od niedawna jeszcze tak nieobytym ze światem i stąd zaraz wywnioskował o przyszłości, jaka się przed nim ściele.
— Jak nas tu widzisz, Książę, gdy hukniem po Małopolsce, stanie ona jako jeden mąż pod chorągwią Waszą. Toż już z dawna pałają chęcią zbratania się na dobre z Czechami.Tam to, pomimo czujności naszych klechów, husycka wiara się krzewi, od spalenia na stosie Mistrza Jana. Gdy się Małopolska ruszy, pociągnie za sobą i Wielką, boć tam już i kościoły husyckie otworzono.
Kniaź słuchał tych przechwałek, a myślą był gdzieindziej — co widząc Siestrzeniec, urwał nagle i miał się do odejścia, gdy go książę powstrzymał.
— Chciałbym sam z wami pozostać.
— Oddalcie się — rzekł do krewniaków Siestrzeniec.
— Wiadomo wam, jaką czcią i przywiązaniem otaczałem starca, którego tak pokrzywdzono.
— Żelazną Głowę — Książę, on Was wspomina, jak swego najdroższego syna.
— Krzywda jego nie daje mi spokoju.Powiedźcie mi — czy żadnych śladów złodzieja nie wykryto?