Strona:Wincenty Kosiakiewicz - Trzydzieści morgów.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w łapę pięcio-rublowy papierek. Potem dała mu jeszcze pięć rubli i myślała sobie, że już dosyć zapłaciła.
Aplas o więcej zaczął się upominać, roześmiała się Jagna i wprost mu powiedziała.
— Ho! ho! chcecie tyle pieniędzy, a robota wasza nie warta tego.
Ale Niemiec się uparł. Nie było więc co robić.
Jagna sięgnęła do kuferka i wyjęła trzyrublowy papierek.
— No wiedzcie, że jestem dobra kobieta — rzekła do Niemca. — Macie tu trzy ruble, ale to ostatnie. Więcej i nie przychodźcie, bo nic już nie wskóracie.
Niemiec nie odpowiedział nic, spojrzał jeno zpodełba na Jagnę i schował pieniądz do kamizelki.
Poszedł też zaraz do karczmy i mieszkał tam przez dwa dni, póki ostatniego grosza nie przepił. Gdy zaś wyspał się i wytrzeźwiał, poszedł wprost, jak ćma do ognia, do chałupy Bartka.
Skoro Jagna go ujrzała wchodzącego, pomyślała sobie, że trzeba Niemca wypędzić, bo inaczej on ciągle będzie łaził, jak się złasi.
— Czego chcecie? — spytała go ostro.
Ale Niemiec wcale się jej tonem nie zmartwił.
— Wy wiecie, czego ja chcę — odrzekł spokojnie.
— No, czego?
— Pieniędzy.
— Jakich znowu pieniędzy?
— Moich pieniędzy. Tych, co mi się od was należą.
— Nie gadalibyście po próżnicy — odrzekła Jagna. — Nic wam się nie należy i nic nie dostaniecie. Idźcie sobie, bo jak mój przyjdzie, to was jeszcze potłucze.
— Potłucze? — zapytał Niemiec spokojnie. — No, niech potłucze. Ja się nie boję.