Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XCIV.

Kto szkodzić umie, a nie chce ni razu,
Chociażby tego pragnął z całej duszy;
Kto światem wstrząsa, a sam jest jak z głazu,
Zimny, iż żadna żądza go nie wzruszy,
O ten jest godzien świetnych darów nieba,
On nie zmarnuje tej Natury włości,
Sam sobie panem, innych mu nie trzeba,
Inni to słudzy jego wysokości.
Kwiat, dziecię lata, wielce miłe latu,
Choć li dla siebie żyje i przekwita.
Lecz gdy zaraza zbliży się do kwiatu,
Przez chwast najlichszy moc jego pobita.
Szpetną się staje postać przeanielska,
Lilję gnijącą bardziej czuć od zielska,




XCV.

Jakże umilasz swą hańbę, co oto,
Niby ów robak śród kwitnącej róży,
Plami młodego twego miana złoto!
Jakże twym grzechom owa suknia służy,
W którą je stroisz! Ktoby twe zabawy
Szkalować pragnął, ten musiałby przecie
Robić li sławę nawet i z niesławy,
Tak już twe imię złe języki zmiecie!
Jakiż tu grzechy znalazły przybytek,
Ciebie wybrawszy sobie za mieszkanie!
Welon piękności skrywa brud tu wszytek,
Miłą dla oka wszelka rzecz się stanie.
Lecz ty nie dufaj zbyt w swe przywileje:
Nóż najostrzejszy w złych rękach tępieje.