Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
LXIV.

Widząc jak ręce Czasu niweczyły
Zmarłego świata majestat wspaniały,
Jak zamki z ziemią zrównano, jak bryły
Spiżu w ludzkiego gniewu skrach stopniały —
Jak morze głodną swą paszczęką chłonie
Królestwa lądu płaszczyznę bogatą,
Jak na rzecz brzegów tracą grunt swój tonie,
Jak się nawzajem korzyść mienia z stratą —
Widząc, jak świat ten jest li przemian rzędem
I jak te wreszcie muszą dojść do zguby,
Czuję, nauczon tym bolesnym względem,
Że pastwą czasu będzie i mój luby!
Śmiercią jest myśl ta, łzą zalewa duszę,
Że to, co moje, przecież stracić muszę...




LXV.

Gdy spiż, głaz, ziemia i bezmierna woda
Darmo do walki ze zniszczeniem rwie się,
Jakże ma słabsza od kwiatu uroda
W tym tak szarpiącym nie ulec procesie?
Jakżeż z wichurą, niszczącą okrutnie,
Mają się letnie pasować podmuchy,
Gdy twarde skały i żelazne wrótnie
Są w rękach Czasu niby piasek kruchy?
O, straszna myśli! Jakto? Najcenniejszy
Ten klejnot Czasu ma się w Czasu skrzyni
Zamknąć na zawsze? By ten skarb dzisiejszy
Nie był skradziony, któż to dziś uczyni?
Nikt! Chyba tylko jeden cud się stanie,
Że w mym inkauście zalśni me kochanie.