Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XVI.

Lecz czemu twardych nie szukasz oręży,
Aby im uległ Czas, twój tyran srogi?
Nie masz-li środka, który go zwycięży,
Broni, bogatszej nad mój rym ubogi?
Jesteś u szczytu szczęsnych dni; dziewicza
Niejedna grzęda obdarzy cię kwiatem,
Snać podobniejszym do ciebie z oblicza,
Niż malowany konterfekt. Tak zatem
Ujrzysz, iż rysy, które życie stwarza,
A których światu nie przekaże słaby
Ciąg mego pióra, ni dłoń Czasu wraża,
Odtworzą-ć znowu ludzkich ócz powaby.
Pragnąc żyć dalej, zgódź się i swój miły
Portret własnemi narysuj nam siły.




XVII.

Któż moim wierszom uwierzy w przyszłości,
Twe najprzedniejsze mieszczącym zalety?
Wiersz ten jest grobem, w którym wdzięk twój gości,
Ukazan ledwie w połowie niestety!
Gdybym opisać mógł urocze znamię
Ócz twych i zliczyć bezlik twoich czarów,
Świat by powiedział: Poeta ten kłamie!
Lic takich niema śród ziemskich obszarów.
Mojąby z czasem zżółkłą księgę lżono,
Że plecie tylko, jak starzec, wyzuty
Z prawdomówności, że jej treść jest pono
Nadętym rytmem staroświeckiej nuty.
Lecz gdy się w dziecku byt twój ucieleśni,
Żyjesz podwójnie w niem i w mojej pieśni.