Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
96[150—174]
WILLIAM SHAKESPEARE

Ale głębokie przekleństwo, cześć — w gębie,
Tchnienie, którego serceby najchętniej
Wprost odmówiło, lecz nie śmie... Sejtonie!

(wchodzi SEJTON)

SEJTON: Co wasza łaska rozkaże?
MAKBET:Co słychać?
SEJTON: Co doniesiono, wszystko się potwierdza.
MAKBET: Zamierzam walczyć, aż mi nie odrąbią
Ciała od kości! Podajcie mi zbroję!
SEJTON: Dotychczas jeszcze nie potrzebna.
MAKBET:Wdzieję.
Rozesłać więcej koni, okolicę
Przetrząsnąć wokół, powiesić każdego,
Kto grzeszy trwogą! Daj zbroję!

(wchodzi LEKARZ)

I jakże
Ma się, doktorze, twoja chora? Powiedz!
LEKARZ: Nietyle chora, miłościwy panie,
Ile trapiona naporem widziadeł,
Odbierających jej spokój.
MAKBET:Wykuruj
Waszmość ją z tego! Nie umiesz wyleczyć
Choroby ducha, wyplenić z pamięci
Zakorzenionej troski, niepokojów
Zmazać, wyrytych na tablicy mózgu
I antydotem zapomnienia wyprzeć
Z uciśnionego łona niebezpiecznych tłoków,
Ugniatających jej serce?
LEKARZ:W tym względzie
Musi sam chory znaleźć sobie radę.
MAKBET:
Rzuć psom swe leki! Nie chcę o nich słyszeć!
Dalej! Nałożyć mi zbroję, buławę