Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
[207—237]53
MAKBET — AKT III

MAKBET:Nie omieszkam, żono,
Lecz i ty, proszę, bądź mi również taką!
Miej na pamięci przedewszystkiem Banka,
Odznaczające okazuj mu względy
Jednem i drugiem: oczami i usty.
Niepewni myśmy, dopóki musimy
W fali pochlebstwa nużać swoją godność,
Z lic czynić maski serc, ażeby ukryć,
Czem są te serca.
LADY MAKBET: Dajże tem u pokój!
MAKBET: O, skorpijonów pełna jest ma dusza,
Droga małżonko! Wiesz o tem, że Banko
I Flens, syn jego, żyją.
LADY MAKBET:Ale przecież
Nie jest w nich wieczna ta kopja natury.
MAKBET: I w tem otucha. Nie są nietykalni —
Dlatego ciesz się. Nim jeszcze nietoperz
Zakończy lot swój klasztorny, nim jeszcze
Chrząszcz uskrzydlony wybrzęczy na rozkaz
Czarnej Hekaty swe pojęki nocne —
Spełni się dzieło przeraźliwej wagi.
LADY MAKBET: Cóż to takiego się spełni?
MAKBET:Pozostań
Wolną od winy, m a najdroższa, dzięki
Nieświadomości, aż przyklaśniesz dziełu.
Oślepiająca nocy, zbliż się, przesłoń
Czułe źrenice dnia litościwego!
Tą swoją krwawą, niewidzialną ręką
Przemaż i stargaj na strzępy ów wielki
Rewers, przy którym tak blednę! Już zmierzcha;
Wrona w posępne ulata już bory,
Dnia dobre byty mdleją, zasypiają,
Natomiast płody ponocnego chowu
Rwą się po zdobycz. Dziw się memu słowu,