Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
[43—70]47
MAKBET — AKT III

MAKBET: Życzę
Koniom szybkości i pewności w nogach
I z tem poruczam was obu ich grzbietom.
Żegnajcie!

(BANKO wychodzi)

Niech każdy będzie panem swego czasu
Do siódmej w nocy. Aby naszym gościom
Tem przyjemniejsze sprawić powitanie,
Aż do obiadu zostaniem sam na sam.
A więc tymczasem Bóg z wami.

(wszyscy wychodzą, prócz Makbeta i jednego z sług)

Posłuchaj:
Mam słówko z tobą. Czy tamci
Czekają na me zlecenia?
SŁUGA: Czekają, milordzie,
U bram zamkowych.
MAKBET: Przyprowadź ich do mnie!

(SŁUGA wychodzi)

Być tem, to nic jest, lecz być tem bez obaw!
Mój strach przed Bankiem tkwi głęboko we mnie;
Jest królewskiego coś w jego naturze,
Czego się lękać należy. Na wiele
On się odważy; z nieustraszonością
W usposobieniu jego duszy idzie
W parze i mądrość, która męstwo jego
Wiedzie do czynu drogą pewną. Niema
Tutaj nikogo, iżbym miał się lękać,
Prócz jego tylko osoby. Mój genjusz
Łamie się pod nim, jak Marek Antonjusz —
Tak powiedziano — pod duchem Cezara.
Złajał te siostry, kiedy mnie pierwszego
Nazwały królem i kazał, ażeby
Mówiły prędzej do niego. I wówczas
Pozdrowiły go proroczo rodzicem