Skoro mój trunek będzie gotów, potem
Możesz do łóżka.
Sztylet to, co widzę
Tutaj przed sobą, rękojeścią k’mojej
Zwrócony dłoni? Chodź, niechaj cię ujmę!
Ja nie mam ciebie, a wciąż na cię patrzę.
Czyś ty złowróżbne widziadło, dostępne
Nie dla dotyku, a tylko dla oczu?
Jesteś sztyletem tylko wyobraźni,
Tworem ułudnym, który się wylania
Z mózgu, żartego gorączką? A przecie
Ja ciebie widzę w kształtach tak wyraźnych,
Jak sztylet, który ot, teraz wyciągam.
Tyś mi przodkowa! w drodze, którą szedłem;
Użyć też miałem takiego narzędzia.
Albo błaznami są te oczy moje
Przy innych zmysłach, lub są więcej warte
Niżeli tam te: ciągle widzę ciebie,
A na twej klindze i twej rękojeści
Widzę krwi krople, których tam nie było.
Niema nic z tego — to krwawy jest zamysł,
Który w ten sposób jawi się mym oczom.
Teraz na jednej połowinie świata
Zamarła, zda się, natura; przesłonę
Snu szarpie zmora straszliwa; o, teraz
Święcą ofiary czarodziejskie moce
Bladej Hekacie, teraz mord upiorny,
Spłoszon przez swego czatownika, wilka,
Którego wycie jest dlań hasłem, zdąża
Posuwistemi Tarkwinjusza kroki
K’swemu celowi, czając się, jak widmo.
O ty, spokojna ziemio, niewzruszona,
W swoich posadach, nie słuchaj, jakiemi