Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
8[13—42]
WILLIAM SHAKESPEARE

DUNKAN: Cóż to za człowiek skrwawiony? On, sądząc
Z jego wyglądu, będzie mógł najświeższy
Skreślić stan buntu.
MALKOLM: To sierżant, co dobrym
I mężnym będąc żołnierzem, zapobiegł
Pojmaniu memu. Witaj, dzielny druhu!
Powiedz królowi, jaki był los bitwy
W chwili, gdyś pole opuścił.
SIERŻANT: Wątpliwy,
Jak los znużonych dwóch pływaków, którzy,
Spleceni z sobą, s ta ra ją się całą
Wysilić sztukę. Okrutny Makdonwald,
Wart będąc tego, by być buntownikiem,
Albowiem w nim się zaroiło mnóstwo
Wszelakich łotrostw natury, otrzymał
Od wysp zachodnich posiłki, tłum Kernów
I Galloglassów, przytem i fortuna,
Uśmiechająca się jego przeklętej
Waśni, snać była dziewką buntownika.
Lecz wszystko na nic. Gdyż Makbet waleczny —
Na miano to zasłużył — potrafił, gardzący
Fortuną, swoim błyskawicznym mieczem,
Który się dymił posoką straceńców,
Torować sobie drogę, aż się przedarł,
Kochanek męstwa,
Do oczu szui; nie ścisnął mu ręki
I nie rzekł prędzej: „bądź mi zdrów“, dopóki
Nie rozciął łotra od czaszki do szczęki
I głowy jego nie zatknął na blankach.
DUNKAN:
Waleczny krewniak! Szlachcic to prawdziwy!
SIERŻANT:
Jak stąd, skąd słońce pierwsze rzuca błyski,
Zerwą się naraz pioruny i burze,