ro nie płaczesz, dobry znak; będę miał wkrótce innego ojca.
Biedny ty bajarzu! o czém ty prawisz!
Niech Bóg wam, piękna pani, błogosławi!
Wy mnie nieznacie, ale mnie nie obcy
Stan i cześć wasza. Przeczuwam nad wami
Bliskie nieszczęście. Jeźli nie wzgardzicie
Życzliwém słowem prostego człowieka,
Tu nie ostajcie; uchodźcie ztąd spiesznie,
Zabierzcie dzieci! — O wielki gbur ze mnie,
Że was przerażam; ale okrucieństwo
Spełnił bym dziksze, gdybym miał przemilczéć
Co wam zagraża. Niech was Bóg zachowa!
Nie mogę dłużéj już tu z wami bawić.
I gdzież mi uciec? nic nie przewiniłam;
Lecz pomnieć muszę, że na tym padole,
Złe często chluby a cnota za zgubne
Uchodzi głupstwo. I przecz-że, niestety!
Mam się osłaniać niewieścim puklerzem,
Głosić niewinność? — Co to za maszkary?
Gdzie mąż twój?
Tuszę, nie w tak podłém miejscu,
Gdzie wam podobni, mógli by go zdybać.