Strona:William Shakespeare - Dramata Tom II tłum. Komierowski.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
91
ODSŁONA IV. SPRAWA II.

Wszak biedny królik, najm niejsza ptaszyna,
A przecie pisklę osłania przed sową,
I broni gniazda.
Zewsząd obawa, znikąd przywiązania;
Mdła to roztropność, którą lada powód
Tak skoro spłoszy.

ROSSE.

Moja droga kumo,
Takie uwagi zachowajcie sobie.
Co zaś do męża, jest to człek szlachetny,
Mądry, przezorny i pewnie najlepiéj
Zdoła ocenić bieg okoliczności.
Nie chcę się nad tém dłużej wam rozwodzić,
Ależby groźne nadeszły już czasy,
Gdybyśmy mieli sami mimo-wolnie
Stać się zdrajcami; roznosili wieści
Na własny postrach, a nie wiedząc nawet
Czego się lękać, sami się puścili
Na wir, bezdroże, rozhukanej fali.
Teraz was żegnam, a znowu niebawem
Do was powrócę. — Kiedy czasy wichrzą,
Wszystko zapada w głębinę zniszczenia;
Co z niéj wypłynie, to znowu do pierwszéj
Wróci świetności. — Ładny mój krewniaczku,
Niech Bóg cię strzeże!

LADY MACDUFF.

Ma ci on ojca a jednak sierota.

ROSSE.

Jak jaki trefniś próżno się ociągam;
I wam się przykrzę, i sam siebie drażnię.
Bądźcież już zdrowi.

(Odchodzi).