Po nim dosięgła zdrada swego szczytu.
Teraz żelazo, ani go trucizna,
Ni złość pokątna, ni obce przebiegi,
Nic go nie zbudzi!
Pójdź, luby Milordzie;
Złagodź wzrok dziki; bądź żywym, ochotnym,
Dzisiaj na uczcie w pośród twoich gości.
Tak będę serce i ty bądź téż równie;
Proszę cię o to. Ukaż dobrą wolę
Całkiem dla Banqua; twoją czcią go odznacz,
W mowie i oku. O tęskliwe chwile!
Że musiem nurzać w takim pochlebstw kale,
Naszą dostojność i larwą oblicza
Pokryć uczucia i fałsz pod nią taić.
Porzuć te myśli.
O! droga żono, w mym umyśle smoki
Się gnieżdżą; wiesz, że Banquo i Fleance żyją?
Ale z nich w każdym jest tylko doczesne
Odbicie życia.
W tém cała pociecha,
Że ich też równie można będzie pożyć.
Bądź dobréj myśli; nim jeszcze niedoperz,
Rozpuści skrzydła samotnego lotu;
Za nim na hasło Hecaty posępnéj,
Wylęgły w gęszczu chrzabąszcz, sennym szmerem