Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

musi wczoraj, by mogło się narodzić wielkie, piękne jutro… (Kładzie obok karteczki zegarek swój, łańcuszek). Czy Tannhäuser nie rzucił Wenery, choć ona…? Nie, nie! mnie nie wolno dla chwil słabości marnować powołania, sztuki, przyszłości — i ciebie, ciebie, geniuszu mój dobry! (Przylegają do siebie ustami).
AMA: Ja chyba umrę ze szczęścia!
ALFRED: Żyć będziemy! do życia idziemy! (Porywa jakieś notatki. — Wybiegają).

[Kilka chwil scena zupełnie pusta. Zmierzch tymczasem zapadł głęboki].

FELKA (wchodzi, jakaś nieśmiała, pomieszana. Stoi chwilę bezradna, ogląda się, leniwie odkłada zarzutkę. Znajduje zapałki, zapala świecę, stawia ją na stole. Dostrzega łańcuszek od zegarka, schyla się, chwyta karteczkę, z trudem przy blasku świecy zaczyna czytać). „Idę za swym losem, Felko, ale nigdy nie zapomnę twojego przywiązania. Bądź zdrowa“… (Kartka wypada jej z rąk). Jezus Marya, Jezus Marya! (Stoi ogłuszona, nieprzytomna. Nagle z krzykiem). Aaa, psiakrew!! (Wydobywa z kieszeni pieniądze metalowe, papierowe, i z pasyą, ze wstrętem rzuca je na podłogę. Za włosy się chwyta w bezsilności — nareszcie znowu bierze kartkę.) „Do Mirosza napiszę, by poczynił kroki w teatrze, teraz dziękuję ci za…“ (Kartka wylatuje jej z rąk, ona